Wspieramy działalność chóralną
  • Language / язык
 
Chór: Fundacja Chórtownia
Kraj: Poland
Data rozpoczęcia: 2018-08-19
Dostępne tłumaczenia:
Russian
English

Podróże z Rapsodią. Sakartvelo lamazo  #1

Podróże z Rapsodią. Sakartvelo lamazo  #1
Część pierwsza gruzińskich przygód. Od Kamczii do Kutaisi.

Ta historia zaczyna się w 1999 roku, kiedy poznałam jedną z najbardziej fascynujących osób w moim życiu, mołdawską dyrygentkę chóru z Kiszyniowa, Natalię Barabanszczikową. Mijały lata, podróżowałyśmy razem i robiłyśmy wiele wspaniałych, inspirujących, czasem bardzo trudnych projektów kulturalnych, wspierając się nawzajem. W końcu nadszedł czas na podróż małym, 21-osobowym busikiem z bułgarskiej Kamchii koło Warny (gdzie uczestniczyliśmy w najbardziej niezwykłym wielokulturowym festiwalu, jaki znam), przez Stambuł i całą Turcję po drodze dookoła Morza Czarnego, do mojej ukochanej Gruzji.

Natalia z zespołem wokalnym "Rapsodia" zaplanowała trasę dalej, przez rosyjską Północną Osetię, Rostów nad Donem, ukraiński Charków (droga przez Krym lub Donbas nie jest możliwa z powodów politycznych), Odessę i powrót do Kiszyniowa. My musieliśmy jednak użyć wariantu B, ponieważ zaczęliśmy składać rosyjskie wizy zbyt późno i w końcu ich nie dostaliśmy. W związku z tym planowaliśmy w odpowiednim czasie polecieć z Gruzji do domu.

Festiwal "Razem w XXI wieku" zasługuje na swoją własną relację, ale tu organiczę się wyłącznie do podróży, która nastąpiła po nim. Opuściliśmy cudowną Kamchię i udaliśmy się do Stambułu ze świadomością, że nie mamy tam noclegu i mamy przed sobą ponad 1700 km.

Cuda zaczęły się na granicy bułgarsko-tureckiej. Przekraczałam tę granicę rok wcześniej w przeciwnym kierunku i nie było to nic wartego zapamiętania. Tym razem historia była podobna: grubiańska turecka straż graniczna nie znająca żadnego języka prócz tureckiego, nie potrafiąca wyjaśnić, co mamy zrobić z naszym autobusem; chaos i długie czekanie na nasze paszporty (ludzie z paszportami z Mołdawii, Rosji, Ukrainy i Polski podróżującymi razem w jednym małym minibusie musieli być dla nich bardzo podejrzani). Godzinę później, w leniwej atmosferze Masza, jedna z naszych koleżanek, zauważyła dziwny samochód, ozdobiony pięknymi, niebiesko-fioletowymi malowidłami. Po krótkiej chwili zaczęła się rozmowa z właścicielką pojazdu: okazało się, że ona też czeka na swoich przyjaciół, wszyscy są Amerykanami, którzy wynajęli samochód w Niemczech i są w drodze z niektórych krajów europejskich przez Turcję, Gruzję, Azerbejdżan, Kazachstan i Mongolię do rosyjskiego Ułan Ude z ich projektem "Ar of migration". Szybko znaleźliśmy wspólny język, ponieważ ich misja była w podobna do naszej: najkrócej można ją streścić w słowach "make peace, not war". Wymieniliśmy kontakty i sprezentowaliśmy im nasze Chórtowniane płyty z muzyką chóralną z Europy i Armenii. Rapsodia zaśpiewała mołdawski kawałek i już byliśmy gotowi się pożegnać, gdy Natalia nagle zapytała: "Może moglibyście nam pomóc znaleźć nocleg w Stambule?" I wiecie co? Zrobili to. Dzięki zdalnej pomocy ich przyjaciół z Turcji i USA znaleźli nam hostel, który zgodził się przyjąć grupę 21 osób za 200 dolarów na jedną noc ze śniadaniem. Co więcej - ich przyjaciele zadbali o nas i przesłali nam szczegółowe wskazówki, jak powinniśmy tam dotrzeć, ponieważ hostel okazał się być w Sultanahmet, najstarszej dzielnicy Stambułu, gdzie znajdują się wszystkie główne zabytki tego starożytnego miasta. Dla mnie było to pierwsze wspaniałe uczucie w tej podróży, że świat jest pełen fantastycznych ludzi, którzy chętnie pomagają nieznajomym.

Sam hostel był trochę straszny, ale nikt z nas nie oczekiwał cudów, zwłaszcza w tej cenie. Przy okazji, wszystkie nasze podróże z Natalią opierają się na minimalnym budżecie - w przeciwnym razie nigdy by się nie udało wyruszyć w podróż. Rano poszliśmy zobaczyć cuda Stambułu, a po kilku godzinach, po przekroczeniu Bosforu, nasz minibus wyruszył w kierunku Gruzji.

W zachodzącym słońcu północnej Turcji, gdzieś na autostradzie (zadziwiająco porządnej), Vadim - nasz nowy przyjaciel z Odessy, z zawodu lekarz homeopata, a z zamiłowania bard, poeta i autor pieśni, wyjął gitarę, która jechała z nami, jako 22 członek zespołu, i rozpoczęła się magiczna godzina (a potem następna, i następna) z utworami Vadima i wieloma innymi piosenkami po rosyjsku, angielsku, a nawet po polsku (był to mój skromny wkład w to niezwykłe wydarzenie). Natychmiast zakochałam się w piosence Vadima o jego córce Maszy. Może kiedyś to usłyszycie? ;) Były też piosenki dla dzieci, niektóre utwory Okudżawy, Wysockiego i kilku innych rosyjskich autorów, stare sowieckie piosenki z różnych filmów, a większość z nich śpiewana wielogłosowo przez cały autobus. I kto powiedział, że nocleg w autobusie musi być nudny i męczący?

Dotarliśmy do granicy gruzińskiej następnego dnia rano, po całonocnej jeździe. Udaliśmy się do Batumi, głównego kurortu w Gruzji, dostaliśmy od razu mandat za brak lokalnego ubezpieczenia autobusu (gruzińska policja jest bardzo miła, ale stanowcza), ja i Natalia kupiłyśmy gruziński telefon i kartę internetową (podstawy egzystencji, jak się później okazało) i zawieziono nas na miejsce noclegowe w pobliskim Kobuleti. Jeszcze nie wspomniałam, że miałam wypadek w Bułgarii dziesięć dni wcześniej - naciągnięcie ścięgna Achillesa. Tak więc wykorzystałam czas w Kobuleti na odpoczynek. Mieszkaliśmy u Ormian, którzy wynajmują pokoje dla turystów za bardzo niewielką opłatą. Zawsze interesuje mnie, jak żyją ludzie za granicą, więc podobał mi się nasz dom ze skrzypiącą podłogą i rozpadającymi się meblami. Łóżka były stosunkowo wygodne, a jedynym problemem była straszliwa wilgotność, sięgająca 95%, co w połączeniu z wysoką temperaturą powodowało bardzo ciężką atmosferę, oczywiście bez klimatyzacji. Jednak Kobuleti pozostawiło bardzo miłe wspomnienia - a to głównie z powodu następującego incydentu: jak wspomniano powyżej, naszymi gospodarzami byli Ormianie mieszkający w Gruzji, którzy w tym czasie gościli także dwóch innych miłych Ormian z Erywania. Po jakimś czasie postanowiliśmy dać im płytę "Treasures of Music: Armenia". Nagle słyszę znajomą muzykę i widzę znajomy film wideo z telefonu naszego nowego przyjaciela z Armenii, Mko. "Tak" - mówię - "to kawałek z naszej płyty". "Wiem, robiłem to wideo" - mówi Mko i okazuje się, że jest on przyjacielem Christiny, który w zeszłym roku zrealizował nagranie tego utworu w Idżewanie! Nie do wiary! Christina pojawi się ponownie w tej historii, teraz tylko krótka informacja, że ​​jest moją najbliższą ormiańską przyjaciółką, uważaną za "naszą córkę Kaukaska", z którą robimy szalone projekty chóralne. Również w Kobuleti dowiedziałem się, że mój gruziński przyjaciel Giorgi nie będzie mógł się z nami spotkać, bo jechał do ... Kobuleti następnego dnia (kiedy jechaliśmy już do innego miejsca). I uwierzcie mi, Kobuleti to nie jest wielkie miasto. To raczej mała wioska, ale z jakiegoś powodu wszyscy tam jeżdżą. Może dlatego, że jest blisko słynnego Batumi, ale znacznie tańsze? Kto wie…

Naszym następnym krokiem było udanie się do Zugdidi, miasta w zachodniej Gruzji, gdzie Rapsodia miała mieć zorganizowany koncert w Pałacu Młodzieży. Zorganizowany?! Myślicie, że było to zaplanowane pół roku wcześniej? Z powodu pośpiechu i przeciążenia zapomniałam wcześniej skontaktować się ze stroną gruzińską, w wyniku czego koncert ten został przygotowany dwa dni wcześniej - jednak ważne było, aby poznać nowych ludzi i nawiązać nowe kontakty artystyczne, zgodnie z naszą misją. Tak więc, Agnieszka, która pojawiła się przypadkowo w moim życiu trzy miesiące wcześniej (i jeszcze się nie widzieliśmy) i jej gruzińscy znajomi z lokalnej prasy (Agnieszka realizuje międzynarodowe projekty z lokalnymi dziennikarzami z Europy Wschodniej i Kaukazu) przygotowali nam niezapomniane spotkanie na scenie świeżo odrestaurowanego Pałacu Młodzieży. Nie jestem bezstronnym obserwatorem, więc moja opinia jest subiektywna, ale czułam, że ten koncert był dobry i potrzebny - widziałam, jak publiczność płakała i to właśnie nazywam prawdziwą SZTUKĄ. I jestem pewna, że to było coś w rodzaju początku czegoś nowego.

Nasza trudna, ale owocna podróż trwała. Nasi kierowcy wygrali nierówną walkę z drogami i zawieźli nas do Kutaisi, drugiego miasta Gruzji, stolicy regionu Imeretia. W mitologii greckiej Kutaisi występuje jako Ai, miasto w Kolchidzie, do którego Jazon i Argonauci poszli za złotym runem. Nie chcieliśmy jednak poszukiwać złota, lecz pojechaliśmy prosto na wzgórze Ukimerioni, aby zobaczyć najcenniejszy kościół w Kutaisi i bardzo ważne miejsce dla wiary i narodowości gruzińskiej w przeszłości - katedrę Bagrata, pochodzącą z XI wieku. Współczesna renowacja połączyła oryginalny  wygląd budynku z nowoczesną architekturą ze szkłem, betonem i metalem. To był powód, dla którego zabytek został usunięty z listy UNESCO, ale moim zdaniem to odważne podejście pokazuje współczesną gruzińską duszę. Wiem, że powinniśmy chronić nasze dziedzictwo historyczne (i zgadzam się z tym z reguły), ale rezultatem tej renowacji  jest kontrast, który sprawia, że ​​ludzie myślą o tych, którzy niszczyli katedrę przez wieki: żołnierze tureccy w 1692 r., a następnie Rosjanie w 1770 roku. Pierwsze kroki w katedrze natychmiast przeniosły nas 1000 lat  w przeszłość. Po długim czasie podziwiania ikonostasów i indywidualnych modlitw, Rapsodia uformowała szyk bojowy i  zaczęła cicho śpiewać: mają w repertuarze bardzo piękną muzykę prawosławną kompozytorów rosyjskich, ukraińskich i mołdawskich. Ludzie w katedrze słuchali ich śpiewu.

Tymczasem w katedrze pojawiło się pięciu gentelmanów w tradycyjnych strojach gruzińskich, zwabionych dźwiękami muzyki. Widzieliśmy ich już wcześniej -  zaproponowali nam koncert muzyki gruzińskiej za opłatą, ale uprzejmie powiedzieliśmy, że nie. A teraz rozpoczął się następny cud: panowie słuchali śpiewu Rapsodii, a gdy utwór się skończył, zaczęli śpiewać polifoniczną muzykę gruzińską. Było to wspaniale, ale oni czegoś nie wiedzieli - że my też śpiewamy ich muzykę! Kiedy więc zaczęli śpiewać "Shen Xar venakhi", wszyscy dołączyliśmy do nich i śpiewaliśmy razem. To było niesamowite;) Skończyło się wspólnym wykonaniem "Mravalzhamieri" i ciepłymi uściskami poza katedrą. To wspaniałe spotkanie ludzi, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali i chwalili Pana najpiękniejszą muzyką gruzińską, jest jednym z najlepszych wspomnień z tej podróży. Jeśli bęziecie w Kutaisi i spotkacie tych ludzi, pozrówcie ich ode mnie i niech Wam zaśpiewają... :)

W Kutaisi odpoczęliśmy od wysokiej temperatury, a następny dzień spędziliśmy podziwiając przyrodę tego półdzikiego kraju. Prawdą jest, że Gruzini muszą zarabiać na turystach. Serce mnie bolało, gdy widziałam stare, puste domy stojące na dużych działkach, ze znakami "na sprzedaż". Ludzie nie mogą lub nie chcą mieszkać w wioskach, ponieważ nie ma pracy, nie ma dobrego systemu rolniczego, a wszyscy udają się do Tbilisi lub emigrują do innych krajów, co jest bardzo smutne. W związku z tym nie byłam zbyt zdenerwowana płaceniem zbyt wysokich cen za oglądanie wspaniałych gruzińskich krajobrazów, mając na uwadze, że to jest ich jedyny sposób na zarobienie pieniędzy na życie.  Dzień był jednak wspaniały, pełen widoków nadziemnej i podziemnej przyrody i świeżego, pachnącego i taniego gruzińskiego jedzenia. Wieczorem w Kutaisi, poszłam kupić coś do jedzenia w sklepie niedaleko naszego hostelu. Padało (jak zwykle w Kutaisi). Nagle poślizgnęłam się na mokrej podłodze i zobaczyłam wszystkie gwiazdy przed moimi oczami: to była ta sama noga, która była oslabiona po wypadku w Bułgarii. Wadimowi, naszemu pokładowemu lekarzowi moja noga bardzo się nie podobała (ani mnie, jak możecie łatwo zgadąć) i kategorycznie kazał mi isć do szpitala na badanie przy najbliższej możliwej okazji.

Ciąg dalszy jest dostępny pod tym adresem, ale niestety tylko angielsku.

Zobacz także


Komentarze

2018-08-21  ·  Justyna Dziuma
Natalia, bolshoe spasibo za perevod!
Choralnet.org · Rejestracja24 - internetowa rejestracja pacjentów · projektowanie stron www · hosting: niebieski.net ·