[Wywiad] Dla mnie człowiek jest aspektem nadrzędnym...
Prezentujemy pierwszy z zaplanowanego cyklu wywiadów z dyrygentami i chórzystami. Z Moniką Bachowską z Krakowa rozmawia Anna Górska-Micorek.Dla mnie człowiek jest aspektem nadrzędnym…
Człowiek z orkiestrą… i chórem. Dyrygent, chórmistrz, pedagog. Podczas rozśpiewki każe chórzystom stanąć na jednej nodze, podnieść ręce do góry i śpiewać do re mi re do. Dopiero, kiedy wybucha serdecznym śmiechem na widok rzędu „czapli” chór orientuje się, że żartowała. Wszyscy stają na jednej nodze, ponieważ jej się ufa. Od pierwszej próby. Z Moniką Bachowską rozmawia Anna Górska-Micorek.
Czujesz się bardziej dyrygentem czy chórmistrzem?
To jest bardzo trudne pytanie.
Dlatego jest dobre na początek.
Robię jedno i drugie… Jedno i drugie robię z radością, z wielką chęcią. Jedno i drugie robię z pasją. Jedno i drugie robię najlepiej jak potrafię… chórmistrzem jestem z wyuczenia, kontynuuję to, co kiedyś zaczęłam, a dyrygentem jestem z własnego wyboru… Chyba się czuję i tu i tu tak samo.
No tak, jest LOT, czyli Lusławicka Orkiestra Talentów przy Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, jest orkiestra i chór Festiwalu Muzyki Filmowej, jest mnóstwo projektów jednorazowych, a przede wszystkim jest Fresco Sonare, które w tym roku obchodzi jubileusz 20-lecia i chór Insieme, zaczynający właśnie trzeci sezon. Przedtem była jeszcze tak zwana „Radiówka” czyli Chór Polskiego Radia – tam byłaś trochę w innej roli…
… prawie 14 lat… W większości to były lata, kiedy byłam chórzystą chóru radiowego, ale przyszedł też taki moment, kiedy stanęłam naprzeciwko moich kolegów, jako dyrygent.
A takie doświadczenie chóralne przydaje się potem w pracy chórmistrza, czy raczej przeszkadza?
Bardzo się przydaje. Taki chórzysta, mówimy tu o sferze profesjonalnej, występuje pod ręką różnych znakomitych dyrygentów. Chór Polskiego Radia to takie cacko w Polsce, który mógł koncertować sam, jak również z różnymi profesjonalnymi dyrygentami. Można tych wielkich dyrygentów obserwować, można się od nich dużo uczyć. Inna rzecz – tu akurat mówię o projektach wokalno-instrumentalnych – poznaje się mnóstwo literatury, naprawdę mnóstwo przez te lata. Oprócz tego jest sama praca chóru z chórmistrzem. Pracuje się pod ręką chórmistrza, według uwag chórmistrza, a także nad sobą samym, jako chórzystą uczącym się praktyk wykonawczych w różnych utworach. Koncerty, codzienne próby, nagrania i przygotowania do nich, w zespole zawodowym – to wszystko bardzo otwiera wyobraźnię, człowiek otwiera się na doświadczenie i uczy się jak to naprawdę powinno wyglądać – tak najbardziej profesjonalnie jak może. Przy tym człowiek widzi braki – swoje, kolegów, chórmistrzów i jeśli jest świadomy i wie już jak to powinno wyglądać, to wie też, nad czym trzeba jeszcze pracować, żeby to było jeszcze lepsze. Po latach… ponad 20 latach mojej praktyki, różnej praktyki z chórami amatorskimi, zawodowym, orkiestrami zawodowymi, amatorskimi, dziecięcymi, młodzieżowymi... mogę pozwolić sobie na to, żeby dawać uwagi, żeby wiedzieć co powiedzieć, czego wymagać i ilu rzeczy naraz, jak wiele aspektów naraz musi zaistnieć, żeby stworzyć coś naprawdę wartościowego i naprawdę dobrej jakości.
Jak się pracuje najpierw z chórem radiowym, gdzie są profesjonaliści, ludzie wykształceni a potem ma się chór, który jest kompletnie amatorski, to czym się taka praca różni?
Szczerze?
Szczerze.
Pasją. Bo profesjonaliści muszą – bo tak się zdecydowali, bo tego się podjęli. A amatorzy chcą, bo tak wybrali. I nic ich do tego nie zmusza i nikt ich za to nie wynagradza. I jeśli są ambitni, a chór Insieme, który prowadzę składa się z ludzi głodnych tego co najlepsze, to naprawdę jest to bardzo interesujące i dużo więcej można zrobić, bo ci ludzie dużo bardziej chcą i są dużo bardziej otwarci.
W takich zespołach zawodowych przychodzi pewne zmęczenie materiału? Poczucie, że ma się dość jakiegoś materiału, że coś nie idzie? Jak walczy się ze zmęczeniem chórmistrza, chórzysty, instrumentalisty?
W zespołach zawodowych istnieje coś takiego jak wiedza indywidualna każdego członka zespołu. Każdy czuje i zna swoją wartość artystyczną i przez ten pryzmat ocenia pracę chórmistrzów i całego zespołu. Na szczęście praca w zespole zawodowym polega na łączeniu bardzo krótkich etapów, co chwilę zmienia się repertuar. W zespole amatorskim pracuje się dłużej nad repertuarem. W zespole zawodowym nie ma aż tyle czasu, żeby zmęczyć się tym repertuarem, który się robi, w amatorskim można, więc, moim zdaniem, dyrygent musi być dużo bardziej inspirujący, żeby nie znudzić ludzi tym samym materiałem, sposobem pracy, wydłużającym się w nieskończoność czasem pracy nad danym utworem.
Wróćmy do Insieme i do Fresco Sonare. Oba powstały z Twojej inicjatywy, ale z powodu ludzi, którzy przyszli i powiedzieli – „załóżmy zespół”. Jak się robi coś takiego, zakłada zupełnie amatorski zespół, ma się obawy?
Te zespoły powstały w różnych momentach mojego życia. Fresco powstało na początku mojej pracy zawodowej i dużo bardziej było mi potrzebne dla własnego rozwoju, ponieważ zaczynałam pracę i chciałam robić coś ponad to, co robiłam normalnie jako muzyk pracujący w szkole, jako chórmistrz w chórach amatorskich. Kiedy zakładałam orkiestrę to były początkowe lata mojej pracy, ale czułam, że to jest coś na wyższym poziomie dla mojego rozwoju, chciałam to zrobić, było to dla mnie wyzwanie, które podjęłam natychmiast z nadzieją, że to właściwie jest krótka dyskusja i dalej robimy co trzeba. Natomiast chór Insieme przydarzył mi się w momencie, kiedy miałam już doświadczenie i sporo pracy i nie bardzo nastawiałam się na założenie nowego zespołu, ponieważ to wiąże się z tym, że… muzyk mający pewne doświadczenie, nie może sobie pozwolić na porażki, nie ma czasu na porażki. Chce robić rzeczy, po których nie będzie cofania się. Jak zakładamy coś nowego to z myślą, że to ma wyjść. A w momencie, kiedy w mieście istnieje bardzo dużo zespołów, dużo chórów i ten rynek jest bardzo nasycony, to w momencie zakładania chóru nie bardzo wiedziałam, czy to się uda, nie byłam pewna.
To co Cię przekonało?
No oczywiście ludzie, bo bez ludzi nic się nie dzieje. A ja mam szczęście do ludzi, do dobrych ludzi, skąd to się bierze - nie wiem, ale lubię ludzi i może dlatego ludzie lubią mnie też. I to ci ludzie powiedzieli – my chcemy, my pomożemy, my zrobimy tak, żeby zebrać skład.
A jesteś w stanie z każdego zrobić chórzystę?
Nie.
A jaki jest taki modelowy amatorski chórzysta? Taki, z którego można jeszcze coś wyrzeźbić; czy ten, który przychodzi, wie co robi, wie jak śpiewać, nie bardzo trzeba nad nim pracować?
Taki jest najfajniejszy, bo jest dużo mniej pracy merytorycznej, natomiast jest trudny do formowania. Więc ja wolę takich, którzy jeszcze nie wszystko wiedzą, albo nawet jeśli wiedzą, to chcą się dowiedzieć czegoś jeszcze.
Ważniejsza jest pasja czy talent?
W takiej pracy jest ważne jedno i drugie. Talent musi być połączony z jakąś wiedzą, niezbędna jest znajomość nut, choćby podstawowa. Ktoś, kto przychodzi z niepełną znajomością nut, ale chce się uczyć może to zrobić szybko, dzięki talentowi – przez częste powtarzanie, przez to, że szybko wszystko wpada do ucha. Po kilkunastu latach takiego uczenia się właśnie ze słuchu, ktoś utalentowany szybciej obejmie materiał. A pasja jest czymś niezbędnym dla profesjonalistów jak i dla amatorów.
Niezbędny jest też dobry chórmistrz, dyrygent…
Każdy muzyk, zespół potrzebuje charyzmatycznego przywódcy. Profesjonalistom jest b a r d z o trudno dogodzić, trudno jest być dla profesjonalistów charyzmatycznym przywódcą. To się zdarza bardzo rzadko i to są naprawdę wielkie osobowości. Natomiast amatorzy potrzebują kogoś, kto, i to jest moja ocena, będzie ich prowadził jako ich mistrz potrafiący dać wszelkie uwagi techniczne, biorąc pod uwagę, że dzieło składa się z różnych drobnych szczegółów. A jeśli jeszcze do tego mistrz jest osobowością, która potrafi nawiązać więź z zespołem, i istnieje coś bardzo niezwykłego, co ciężko jest opisać słowami, bo wytwarza się pewna wibracja, pewna więź, pewne c o ś, co jest nie do dotknięcia a istnieje, to jest między ludźmi, to jest w relacjach, w spojrzeniach, w uśmiechu, w rozmowach, w słowach, w odbieraniu, w nadawaniu, coś co czyni, że i mistrz i uczniowie stają się, chcą być lepsi – nie tylko jako muzycy, ale jako ludzie – wtedy mistrz może być charyzmatycznym przywódcą.
A jak się jest takim charyzmatycznym przywódcą, takim mistrzem, to po dwudziestu latach można mieć jeszcze swoje autorytety w zawodzie?
Trudno jest mi powiedzieć, czy to jest pytanie do mnie – „jeśli jest się charyzmatycznym przywódcą”…
… pytam Cię, jako charyzmatycznego przywódcę, uznajmy, że dokonałam tej oceny w autorytatywny sposób [śmiech]. Masz autorytety w tym zawodzie?
Mam. Jest ich naprawdę niewiele, bo szukam ludzi, którzy są świetni w tym co robią i którzy są mądrzy w słowie, i którzy są dobrzy - jako ludzie. Dla mnie taką osobą jest kobieta, która już nie żyje, która przez bardzo krótki czas istniała w moim życiu, ale stała się moim mistrzem - jako artysta, jako fachowiec i jako człowiek. Oczywiście mówię o Pani Małgorzacie Orawskiej… No i takim autorytetem jest też absolutnie Dalajlama.
Wróćmy jeszcze do Twojej działalności. Zbliża się dwudziestolecie Fresco Sonare, już 12-go listopada koncert jubileuszowy w kościele św. Katarzyny w Krakowie – tam repertuar i chóralny i orkiestrowy, chór Insieme jako zaproszony gość. A inne plany?
Tak, myślałam o tym, że 20-lecie zespołu, to nie jest tylko sukces istnienia. Sukcesem jest to, w jaki sposób działa. To, że doszliśmy do 20 roku naszej pracy, absolutnie jest dla mnie motywacją na kolejne działania artystyczne. Fresco Sonare jest takim moim pierwszym dzieckiem, dzięki któremu współpracuję z młodzieżą, z ludźmi dojrzałymi, z ludźmi wykształconymi muzycznie, albo takimi, którzy przerwali naukę, ale chcieli kontynuować granie, jako swoją pasję. W najbliższym czasie nagranie kolęd Macieja Małeckiego z orkiestrą i chórem Insieme. Uważam, że czas najwyższy na dobre nagranie, zwłaszcza, że żadna wytwórnia nie wydała dotąd w całości tych kolęd. Zależy nam na tym, żeby to było dobrej jakości i z pasją. Orkiestra będzie grać koncert charytatywny na rzecz hospicjum w Tarnowie. W styczniu z kolei z Marią Gabryś. To będą dwa koncerty Mozarta z towarzyszeniem fortepianu historycznego, wykonane w dniu urodzin kompozytora, 27 stycznia, w Krakowie. W międzyczasie pewnie koncerty kolędowe, bo Święta są takim czasem, że jakoś nie wyobrażamy sobie go bez kolęd. Na wiosnę koncert z Łukaszem Długoszem. A niedługo, bo 30 września, Sacrum Profanum, przygotowuję dzieci, bo przecież młodzież i dzieci to moja wizytówka. Szóstka dzieci, które grają na żywo do klipów muzycznych, puszczanych na telebimie – muzyka będzie rozrywkowa, czekamy na przykład na dwa opracowania utworów Depeche Mode.
Czym się różni praca z młodzieżą, z dzieciakami, z dorosłymi? Różne są metody dotarcia do tych ludzi?
Język jest rzeczą zasadniczą, aczkolwiek dla mnie każdy muzyk w każdym wieku jest partnerem, jest osoba ważną, jest osoba bardzo poważną, do której podchodzę niezwykle odpowiedzialnie i otwarcie. Lubię ludzi i młodszych i starszych. Czym się to różni... w zasadzie językiem, wymaga innego dotarcia do wyobraźni, troszeczkę innych metod, aby wydobyć to, co jest potrzebne w muzyce, natomiast w każdym wieku jest to człowiek. Dla mnie człowiek jest aspektem nadrzędnym.
A doświadczenie orkiestrowe i chóralne przekłada się na siebie nawzajem, czy to są dwie oddzielne bajki, które trzeba od siebie odsunąć?
Dyrygentem się jest tu i tu, muzyka ma te same elementy dla chóru i dla orkiestry. Inne są instrumenty. Środki, którymi się dysponuje są takie same. Technika grania się różni. Jako dyrygent orkiestrowy trzeba trochę wiedzieć co zrobić z orkiestrą, żeby wydobyć to, co najlepsze. Żeby być chórmistrzem trzeba dobrze śpiewać. Im chórmistrz lepiej śpiewa, im lepiej potrafi pokazać, im większą wyobraźnię wokalną i wiedzę i praktykę wokalną będzie miał, tym lepiej będzie potrafił nauczyć chór dobrego brzmienia, wydobycia dźwięku, techniki.
Cały czas mówimy: dyrygent, chórmistrz. Może to jest kwestia estetyki językowej, a może nie do końca. Jest w tym zawodzie szklany sufit dla kobiet? Lepiej być dyrygentem niż dyrygentką, chórmistrzem niż chórmistrzynią?
Tak. Ja myślę, że to jest piętno kulturowe, bo kobiety dyrygentki działają w obecnych czasach, od drugiej połowy XX wieku, Nadia Boulanger i inne kobiety. Wcześniej to była domena facetów. Ale to się wiąże z emancypacją. Nawet teraz, kiedy nam się wydaje, że jest takie równouprawnienie i jesteśmy w XXI wieku, i w zasadzie wszystko już sunie normalnym torem, kobiety niechętnie są dopuszczane do przewodzenia grupom, stadom czy jednostkom, wszystko jedno.
Miałaś tego świadomość, zaczynając w tym zawodzie?
Nie, jak się zaczyna w tym zawodzie, to człowiek jest bardzo młody, ma wiele ideałów i dużo chce. Natomiast życie bardzo weryfikuje własne zapędy i marzenia. Rzeczywiście świat mężczyzn jest często bezwzględny. Ale ludzie o szerokich horyzontach potrafią dostrzec dobrą dyrygentkę.
Ale Ty zdaje się tą dyrygentką od początku nie planowałaś być, to był taki trochę wybór z przypadku.
Całkiem [śmiech]. Ja dyrygentką chciałam być jak miałam 6 lat, dyrygowałam kanapą do utworów, które leciały z czarnych krążków. Miałam taką płytę, „Cztery Pory Roku” Vivaldiego, pod dyrekcją Jerzego Maksymiuka. Wyobrażałam sobie, że wersalka to orkiestra, tak jak to spontanicznie dziecko potrafi. Potem były skrzypce, aż do końca szkoły II stopnia potem zamierzałam iść na studia, ale zabrakło biegłości, żeby na tym instrumencie rzeczywiście zaistnieć i dostałam się na wydział wychowania muzycznego, gdzie zaczęłam próbować czegoś zupełnie dla mnie nieznanego. W czasie studiów trudno jest powiedzieć, że jest się świadomym tego, co naprawdę się robi i tego co nas czeka i tego co mamy zamiar robić potem. Tak naprawdę to chyba nic się nie wie. Wie się czego się chce, ale nie bardzo można przewidzieć co nas czeka i gdzie się dostaniemy do pracy po studiach. Dopiero w tej pracy zaczęłam samodzielnie dochodzić do tego do czego służy mi to, czego się nauczyłam na studiach.
Zasadniczy problem z wersalką chyba jest taki, że wersalka nie słyszy, a dwa – wersalka jest jedna. A przecież dyrygujesz zespołem. Ludźmi, którzy robią coś razem. A razem po włosku to insieme – wracamy więc na koniec do chóru. Co dla Ciebie znaczy Insieme?
Insieme to jest dla mnie wielka niespodzianka. Insieme to jest dla mnie nowy rozdział, absolutnie nowy rozdział, bo w zasadzie Insieme powstało w momencie, kiedy minęło 20 lat pracy, czyli jakiś etap. Dwudziestolecie pracy i nagle pojawia się coś dla mnie zupełnie nowego, na co się nie nastawiałam i nie liczyłam, to jest jak zrządzenie losu, grom z jasnego nieba, objawienie, coś czego miało nie być, a co mi się przytrafiło i okazało się być czymś niesamowicie fantastycznym i za co jestem wdzięczna wszystkim, którzy się do tego przyczynili.