We promote singing in a choir as a lifestyle
  • Language / язык
 
Choir: Akademicki Zespół Muzyczny Politechniki Śląskiej
Country: Poland
Starting date: 2016-07-03
Available translations:

AZM'20

AZM'20
Miał być jeden artykuł, a są dwa ;) Praca bardzo zbiorowa...

Dokładna, oficjalna data urodzin AZM to 29 lutego 1996 - dzień urodzin Rossiniego. W tym dniu zostało wydane Zarządzenie Rektora Politechniki Śląskiej o utworzeniu takiej jednostki organizacyjnej. Początki były fascynujące - pierwsze żółte teczki na nuty, jeżdżenie bladym świtem po oblodzonej drodze po stroje do Tuszyna i przygotowywanie repertuaru na pierwszy, uroczysty koncert, który odbył się 17 marca 1996. To były czasy, kiedy cały zespół, składający się w przeważającej części ze studentów Politechniki (architektura górą, chociaż silnie reprezentowany był również wydział MT i AEiI) nie mógł się naśpiewać na próbach, więc śpiewał po próbach na korytarzach Wydziału Górnictwa i Geologii, a potem luźne grupki albo wystawały pod wydziałem i albo gadały do nocy, albo odprowadzały się wzajemnie od jednego akademika do drugiego, bo jakoś się nie mogły rozstać ;)  

Jak w kilku zdaniach podsumować pięć najbardziej szalonych lat życia, najlepsze wspomnienia, najcenniejsze przyjaźnie? Wszystko dzięki grupie ludzi, którzy chcieli robić coś więcej niż tylko studiować. Robić coś razem. Razem śpiewać, razem podróżować, cieszyć się z sukcesów, śmiać się z wpadek. Razem bawić się i razem pracować. To wszystko nas połączyło. To team spirit, który czuliśmy 20 lat temu i który czujemy stale, bo pozostał i trwa - mówi Joanna Purszke-Kuropka, śpiewająca wraz z mężem Andrzejem (pomysłodawcą  i autorem Fotoksiążki - fragment na zdjęciu) od założenia zespołu. Faktycznie, to bardzo trudne, ale spróbujmy przekazać chociaż część naszych wspomnień i odczuć – dla tych, którzy przeżywali razem z nami, a także kolejnym pokoleniom AZM.
 
W pierwszym roku działalności został zorganizowany pierwszy wyjazd koncertowy do Niemiec, potem (pociągiem!) do Estonii. Pierwsze pięć lat działalności zespołu upłynęły pod znakiem współpracy międzynarodowej - nawiązaliśmy wówczas przyjaźnie, które przetrwały do dzisiaj i zapoczątkowali cykl warsztatów, które potem przybrały nazwę "Musica pro Europa", a na które zapraszaliśmy zespoły m.in. z Ukrainy, Niemiec, Finlandii i Węgier. Z powodu słynnej wpadki NIE poznaliśmy nikogo z Grecji. Było to w czasach, kiedy telefonów komórkowych nie było prawie wcale, o Google i Facebooku nie wspominając, postępowi używali maila. Z listy dyskusyjnej dowiedzieliśmy się, że można pojechać na festiwal do Aten – miała pojechać 6-osobowa reprezentacja zespołu. Organizatorzy zapewniali wszystko oprócz transportu. Pewnego dnia przyszedł email z pytaniem, „o której będziecie w Atenach pojutrze rano?”. Popłoch. Po przegrzebaniu całej korespondencji mailowej okazało się, że data padła tylko raz, na samym początku: miał to być 21-25 June, co zakodowało mi się w głowie jako 21-25 July... 

Rok 1998, Jena. Koncert w starym uniwersyteckim patio obrośniętym winoroślą. Upał niemożliwy, stroje się kleją do ciał, ręce do teczek z nutami. Zbiera się na burzę, ale publiczność szczelnie wypełniający dziedziniec nie przejmuje się tym, to i my nie. Akustyka wspaniała, śpiewamy więc z przyjemnością, tym bardziej, że widzimy, że się podobamy. Dotarliśmy do „Katowickiej Ballady” Witolda Szalonka do słów Aleksandra Baumgardtena. Lekka konsternacja, bo utwór jest o obronie wieży spadochronowej przez harcerzy we wrześniu 1939 roku, ale nic, myślimy że może się nie zorientują, a Christian, z którego powodu znaleźliśmy się w Jenie (wcześniej śpiewał z nami w AZM) nie zrobi z tego powodu wielkiej polsko-niemieckiej afery dyplomatycznej. Śpiewamy więc dalej, a wiatr coraz mocniejszy i dalekie dotąd grzmoty dochodzą z coraz mniejszej odległości. Na słowa „i buchnęła piosenka” (forte fortissimo, po poprzedniej frazie zakończonej w pp) piorun uderzył bardzo niedaleko, zgrywając się idealnie z utworem, po czym na otwarte nuty z głośnym pacnięciem zaczęły spadać wielkie, ciężkie krople deszczu – jakby chciały zilustrować dalszą część tekstu: „coraz trudniej jest śpiewać, gdy kul dzwoni ulewa”. Nawet teraz, gdy to opisuję, mam gęsią skórkę.

Rok 2000, Carmina Burana. W tym wielkim projekcie oprócz nas samych zaplanowaliśmy udział chóru Uniwersytetu z Jeny, naszych przyjaciół - Chór Bortniańskiego z Czernichowa, chórów Resonans con Tutti z Zabrza i Pueri Cantores Silesienses.  Do tego trójka luźnych Finów zapoznanych przez internet, orkiestra „syfoniczna” z Opola, no i jeszcze soliści. U nas Wielkanoc, Ukraińcy już powinni wyjechać, bo mają najdalej – 150km za Kijowem. Ale coś mnie niepokoi, idę więc do pracy, sprawdzam jakieś ustalenia i dzwonię do dyrygenta, Lubomira Bodnaruka, z przekonaniem, że nikt nie powinien odebrać. Tymczasem po dwóch dzwonkach odbiera pan Lubomir. „Szto Wy tam jeszczio dielajetie?” mówię, nabierając podejrzeń, że musiała się stać jakaś katastrofa. Okazuje się, że chór nie dostał pieniędzy na autobus. Na to ja, że przecież my w budżecie mamy pieniądze na ich autobus, ale chcieliśmy im je dać na miejscu i  że trzeba było powiedzieć, że są potrzebne wcześniej. Koniec końców po długim dniu załatwiania  „na gębę” (sprawa oparła się o polskiego konsula na Ukrainie, którego telefon do Czernichowa, jak nam opowiadali później Ukraińcy, wywarł odpowiednie wrażenie) pozbierali się – objeżdżając wszystkie podmiejskie wsie, bo chórzyści w obliczu odwołanego wyjazdu zdążyli się przenieść na letnie działki, wsiedli do rozpadającego się autobusu i przyjechali spóźnieni o jeden dzień, ale za to w znakomitych humorach, walnie przyczyniając się do genialnego wykonania „Carminy”.

Oczywiście nie zawsze było i jest różowo – zdarzają się tarcia i trudne chwile. W tym miejscu chciałabym zwrócić się do tych wszystkich, którzy czekali na zwykłe „dziękuję” i go nie usłyszeli. Szczególnie do tych, którym jakaś drzazga zapadła w serce i zniknęli - tęsknimy za wami! Dziękuję więc, że tworzyliście i tworzycie ten zespół – nie tylko ci, którzy śpiewają aktualnie, ale te wszystkie osoby, które w AZM wkładały przez wiele lat swój czas, zaangażowanie i talenty. To trochę jak pamięć zbiorowa – dzięki nim wszystkim AZM jest teraz tym, kim jest. 

Czy wspominałam już, że z łona zespołu wyrosło wiele małżeństw? Nie? Wyrosło, i to jeszcze jak – od lat dziesięciu osoby, które już nie śpiewają, przyjeżdżają do Istebnej na tzw. DAD – Dzień AZM-owego Dziecka, podczas którego rodzice wspominają stare dzieje, a nowe pokolenie w coraz większej sile zaprzyjaźnia się ze sobą. Dzieci AZM-u jest już tak dużo, że mogłyby utworzyć osobny chór dziecięcy ;) To znamienne – bardzo wiele osób, które śpiewało w AZM, szczególnie te z pierwszych składów,  tęskni za śpiewaniem, za atmosferą na próbach, za wyjazdami i poczuciem wspólnoty, dlatego tak ważne są dla nich – co ja mówię – dla nas! – spotkania, na których do dzisiaj śpiewamy zapamiętane z prób utwory. 

A teraz czas na wisienki na torcie, czyli wypowiedzi kilku członków zespołu, śpiewających w różnych okresach. Osobno bardzo zapraszam do przeczytania tekstu Magdy Ciniewskiej-Najbar, która napisała tak piękny i wzruszający artykuł, że nie można go było w żaden sposób okaleczyć ani połączyć z innymi „składnikami” tej zupy. 

Marcin Schudy, wieloletni prezes zespołu: Rok 2009. AZM pojechał na konkurs Johannesa Brahmsa do niemieckiego Wernigerode. Śpiewaliśmy m.in. w kategorii sakralnej. Dzień wcześniej, podczas próby, byliśmy dość zaniepokojeni naszym poziomem. Ale w dniu konkursu przyszło odpowiednie skupienie, dbałość o szczegóły, dynamika (w tym boskie piano) i zaśpiewaliśmy naprawdę nieziemsko! Napięcie i koncentracja były na tak wysokim poziomie, że po występie, gdy już wyszliśmy z kościoła, wszyscy zaczęli krzyczeć, wydawać dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki. Emocje były tak duże, że każdy musiał jakoś odreagować. W tej kategorii daliśmy się wyprzedzić tylko męskiemu zespołowi z Hiszpanii. Zdobyliśmy złoto i 2 miejsce. To chyba najbardziej energetyczny i niesamowity występ konkursowy, jaki przeżyłem w AZM-ie. Największe zaskoczenie? Rok 2012 i VIII Rybnicka Jesień Chóralna. Występowaliśmy w dwóch kategoriach - chórów kameralnych i chórów mieszanych. Po występach czuliśmy niedosyt, wiedzieliśmy, że mogliśmy dać z siebie więcej. Byliśmy tak pewni, że niczego wielkiego nie osiągniemy, że część ludzi nawet wróciła do domu nie czekając na wieczorną galę i ogłoszenie wyników. W pewnym momencie nasza opiekunka festiwalowa powiedziała, żebyśmy przygotowali się do koncertu laureatów. Odpowiedziałem, że nie spodziewaliśmy się, że wygramy którąś kategorię, więc to miła niespodzianka. Spodziewałem się, że nie chodzi tylko o kategorię, gdy zobaczyłem jej dwuznaczny uśmiech po moich słowach. Udało mi się (co w moim przypadku wcale nie jest łatwe) nie wygadać się nikomu - chór wiedział tylko tyle, że będziemy śpiewać i trzeba sprowadzić ludzi, którzy już pojechali do domów. Jakież było zdziwienie i radość, gdy podczas wieczornej gali AZM dowiedział się, że zdobył GRAND PRIX festiwalu! Wiele osób mówi, że całkiem nieźle dawałem sobie radę jako Prezes AZM-u. Niewielu jednak zwraca uwagę, jakie szczęście miałem do ludzi, z którymi przyszło mi współpracować w Zarządzie. Pomijając niepodważalną pozycję p. Dyrygent, jej doświadczenie, niezłomność i pomysły, to dzięki m.in. Tomaszowi Sadownikowi, Pauli Lubinie, Kasi Dudek i Krzyśkowi Mrozowskiemu udało się zrobić naprawdę wiele. Ich ambicja, gotowość do poświęceń, chęć pracy na wspólne dobro spowodowała, że udało się np. założyć Stowarzyszenie, dzięki któremu Zespół może pozyskiwać dofinansowania na swoją działalność z przeróżnych źródeł. Mogliśmy wspólnie zorganizować Warsztaty "Musica pro Europa" - zwłaszcza jubileuszowa dziesiąta edycja okazała się niesamowitym sukcesem zarówno pod względem kulturalnym, jak i organizacyjnym. Można wymieniać długo, dla przeciętnego chórzysty wiele rzeczy, nad którymi pracowaliśmy, była wręcz niedostrzegalna. A nam długie godziny spędzone nad wnioskami, przygotowaniami do wyjazdów, konkursów, koncertów i wszystkie inne rzeczy sprawiały niezwykłą przyjemność. 

Krzysztof Mrozowski, były prezes AZM, obecnie prezes Stowarzyszenia Przyjaciół AZM: Do zespołu dołączyłem pod koniec października 2010. Było naturalne, że w końcu zawitam w progi sali 888 wydziału Górnictwa i Geologii. Z panią Dyrygent oraz jej rodziną znam się praktycznie od urodzenia, ponadto moi rodzice wiele lat śpiewali w Chórze Akademickim, tam też się poznali. Do przyjścia do zespołu namawiali mnie dużo wcześniej, ale ja skutecznie się broniłem. Jednak w końcu na drugim roku studiów stałem się członkiem zespołu! W dwa tygodnie po moim przyjściu organizowane były warsztaty w Szczyrku, potem w grudniu wyjazd do Niemiec. Po tych wydarzeniach nie były mi już straszne nuty, zintegrowałem się z ludźmi, a co najważniejsze nie wyobrażałem sobie wtorku i czwartku bez próby… wkręciłem się! Później było już tylko lepiej, kolejne ciekawe wydarzenia, wyjazdy, imprezy, spotkania z ludźmi, bardzo dobra odskocznia od zajęć na studiach. W kolejnych latach zaangażowałem się mocno w struktury organizacyjne zespołu, gdzie można rzeczywiście uzyskać wiele doświadczenia. Człowiek nie przypuszczał wtedy, jak wiele czynników musi ze sobą współgrać aby Zespół mógł dobrze funkcjonować. Jako najciekawszy rok w zespole, z wielu względów wspominam 2012. Byliśmy wtedy na wyjazdach we Włoszech, w Bułgarii oraz w Budapeszcie. Fantastyczne wspomnienia zostaną na całe życie. W Budapeszcie poznałem swoją żonę, która wtedy grała z AZMową orkiestrą na oboju.

Iwona Kopeć, gra na altówce w zespole instrumentalnym: AZM łączy pokolenia, integruje i pozwala rozwijać pasje – granie, śpiewanie, nie zawsze w ulubionej formie muzycznej bo czasami trzeba pograć kwasy w sensie współczesność, albo w kółko jedno i to samo - patrz kolędy. Okres kolędowy to dla mnie mordęga, kiedyś kojarzył mi się z boskim nastrojem, a teraz bronię się rękami i nogami.... niestety zbyt częste granie tego samego zanudza. Najlepsze wspomnienia mam z wyjazdów, niestety nielicznych zagranicznych, bo orkiestra amatorska (tzn. nie zawodowa) to jest ewenement na skalę prawie światową. To na tych wyjazdach jest największa integracja i możliwość poznania repertuaru przy okazji imprez wieczornych ze śpiewników. Wtedy jest 100 pytań do: o,  ty potrafisz to śpiewać, dlaczego nie chodzisz na chór? Gdyby nie zespół to nie miałabym spotkań przy grach planszowych, AZMowych rowerowych i narciarskich, karnawałowych imprez i wspólnego oglądania filmów.

Maciej Łyczko, piętnastoletni tenor: Długo można wymieniać, na czym polega fenomen obchodzącego jubileusz 20-lecia AZM-u. A to piękne brzmienie,  a to szeroki repertuar, nietuzinkowi ludzie, którzy go tworzą, świetny kontakt z publicznością. Dla niektórych znaczenie ma  coś nieokreślonego i niedopowiedzianego, co powoduje specyficzny klimat w czasie koncertów. Każdy wymieni coś innego. Jednak dla mnie, kogoś, kto  z tym zespołem jest związany dokładnie od 15 lat, obiektem szczególnego zainteresowania jest coś zupełnie innego. Mianowicie, zdolność członkiń/ów Zespołu do bycia – przynajmniej od czasu do czasu – kimś, kim na co dzień nie są. Jak to możliwe? O co chodzi? Już wyjaśniam ;) Wiadomo, że zespoły, chóry, ekipy, itp.  tworzą ludzie. Każda grupa ma swoje idee i  rytuały dzięki którym można ją zidentyfikować  a także dzięki którym poszczególni członkowie grupy mogą się zżyć ze sobą. Nie inaczej wygląda to w AZM-ie. Ale tylko tu, mam wrażenie, ma to bardzo szeroki zasięg i tak wysoki poziom. Na pierwszy ogień weźmy taki „chrzest”. Oczywiście chodzi o oficjalne przyjęcie do Zespołu nowego narybku, który zasila szeregi aparatu wykonawczego. Niby na pozór nic szczególnego. Chrzty kolonijne, na uczelniach czy w wielu innych przypadkach to już praktycznie norma. W AZM-ie też można by spokojnie przejść nad nimi do porządku dziennego gdyby nie fakt, że są dość specyficzne i zostają w pamięci na długo. Otóż, osoby chrzczone w danym roku mają za zadanie  – oprócz przeróżnych testów sprawdzających wiadomości na temat Zespołu – także wspólnie (w grupie) przygotować mini-spektakl na zadany temat, który co roku jest inny. Zatem były już m.in. dramatyczne historie tenorów podrywanych w rytm kolędowych przebojów, soprany odgrywające drzewa, detonacje itp. Jednak przegięcie nastąpiło, gdy w czasie jednego z chrztów poszczególni adepci chóru wcielili się w … swoich starszych (stażem, żeby nie było ;) ) kolegów i koleżanki, a nawet znalazła się wśród nich „bliźniaczka” Pani Dyrygent. Pojawiły się klony 1:1 poszczególnych osób z dotychczasowego składu… W AZM-ie nie ma też najmniejszego problemu z ewentualnymi solistami. Jak to się dzieje? To proste. Pani Dyrygent od zawsze podchodziła do tej kwestii na zasadzie, że każdy prędzej czy później ma być gotowy do tego by zaśpiewać coś solo, bo przypadki chodzą po ludziach. Wiadomo, że lepiej by to nastąpiło później. I więcej czasu. I psyche spokojniejsza. Ale nie, jakoś tak się składa, że solówki nierzadko spadają na AZMowicza  „jak grom z jasnego nieba”. Czy ktoś wtedy wymięka? Czy ktoś dał ciała? Nic podobnego. Wsparcie i Pani Dyrygent i reszty Zespołu, jak i – nie ma co tu ukrywać – odpowiedzialność i talent „nominowanych” do tej zaszczytnej funkcji, przynosiły przez 20 lat wyłącznie dobre owoce. Na co dzień też przeciętny AZMowicz nawet nie myśli o sobie w kategorii „artysta”. No gdzież? Jak zwykło się mawiać: „Artystą się nie jest, artystą się bywa”. Jednakże od kiedy jestem w tym Zespole, a pragnę przypomnieć, że to już 15 lat, ZAWSZE widownia zwykła mawiać i dziękować swoim kochanym ARTYSTOM za emocje, łzy wzruszenia i radość.

Jacek Gałuszka, kompozytor chóralny, przyjaciel zespołu: Z AZM czuję się związany od 2001 roku kiedy to zaaranżowałem dla niego kolędy polskie na chór i zespół instrumentalny. Jakaż więc była moja radość, gdy odezwała się do mnie na początku 2016 roku Krystyna Krzyżanowska-Łoboda prosząc o napisanie utworu na rocznicę 20 lecia zespołu. Utwór miał być wykonany w jednej z najlepszych na świecie sal koncertowych - NOSPR w ramach koncertu prawykonań. Zapaliłem się do tego pomysłu i zacząłem szukać odpowiedniego tekstu. Zdawałem sobie sprawę, że zgodnie z polską tradycją powinno być to coś wzniosłego, ważnego i natchnionego. Gdzieś tam pojawił się pomysł utworu na zespół smyczkowy i harfę. Ciągle jednak nie mogłem się zdecydować, co wybrać jako temat. Aż pewnego dnia Krystyna wrzuciła na Facebook zabawny tekst z gatunku językowych łamańców: „Żaba warzy żuru gar…” Od razu pojawiły się komentarze, że czegoś takiego nie dałoby się zaśpiewać. Krystyna podjęła dyskusję twierdząc, że dla AZM to nie byłby problem. Włączyłem się do rozmowy, żartując, że jak tak dalej będą mnie prowokować, to napiszę ten utwór na 20-lecie. I tak trochę dla żartu, trochę z ciekawości, czy rzeczywiście AZM jest tak dobry, jak zawsze sądziłem - napisałem go specjalnie na jubileusz zespołu. Żeby dodatkowo utrudnić technicznie zadanie, jakie postawiłem przed chórem, w miejscu, gdzie pojawia się tekst: „to się skończy na pożarze” zastosowałem progresję w dół poprzez równoległe przesunięcie sekundowe we wszystkich głosach, które fachowcy od razu nazwali „efektem Dopplera”. Piekielnie trudne do wykonania! Gdy próbowałem sam sobie zaśpiewać ten utwór, język łamał mi się już po kilku taktach. Wiedziałem! TO JEST NIE DO ZAŚPIEWANIA! Przyszedł moment koncertu i prawykonania „Żaby”. Chórzyści zaśpiewali to doskonale, czysto, w tempie. Jakby specjalnie dla pokazania wirtuozerii w ostatniej frazie utworu dyrygentka przyspieszyła tempo! W dodatku jeszcze widać było (i słychać), że wykonawcy świetnie się przy tym bawią. Teraz już mam pewność. Dla AZM nie ma rzeczy niemożliwych do wykonania. 


Z okazji XX-lecia spotkania starego składu stały się nieco częstsze i w różnych konfiguracjach. Po wakacjach (a konkretnie w listopadzie) jest planowane wykonanie Requiem Antoniego Dworzaka, być może uda się również zorganizować warsztaty z muzyką gruzińską pod kierunkiem jednego z najlepszych gruzińskich dyrygentów, Kachabera Onaszwili. Wszyscy są zaproszeni do udziału! Jeżeli tylko uda się komuś wygospodarować czas na próby (ma być dokładna rozpiska), to będzie wspaniała okazja do ponownego uczestnictwa w czymś niesamowitym. Jeżeli brak czasu nie pozwoli – zostanie chociaż możliwość posłuchania koncertu.

Ten tekst powstał w trybie ekspresowym, aby wywołać ferment ;) Jeżeli jednak będzie dostateczny odzew (do czego namawiam), może byśmy napisali wspólnie książkę ze wspomnieniami o AZMie? Fotoksiązka już jest, to może i książka będzie? Propozycja jest poważna! Chętnych proszę o kontakt!
 



Comments

Choralnet.org · Rejestracja24 - internetowa rejestracja pacjentów · projektowanie stron www · hosting: niebieski.net ·